- Ale nie jestem w domu. siedem... Nie, pomyłka! Trzydzieści siedem! Czego chcesz, nie przeszkadzaj mi! - Bankier był bardzo poirytowany. Nauczona doświadczeniem poprzedniego wieczora, przy¬była punktualnie. Nawet pamiętała, by włożyć buty... Tym¬czasem w jadalni zastała tylko głównego kamerdynera, a na stole stało jedno nakrycie. Poczuła jednocześnie ulgę i zawód. Tammy postanowiła wykorzystać okazję i uczynić z nie¬go swego sojusznika. Wprawdzie podczas wspólnego śnia¬dania w kuchni w ogóle się nie odzywał, ale zauważyła, że bacznie ją obserwował i chyba poczuł do niej sympatię. Chyba mogliby się zaprzyjaźnić... - Najlepsze miejsce na ziemi, co? - Jutro też jest dzień - powiedziała ciepło. - Pochyl się nade mną... Twarz kamerdynera przybrała wyraz urażonej niewin¬ności. - Dobranoc - powiedział. - Kto się nim zajmuje? - rzuciła Tammy, nie racząc na¬wet spojrzeć na księcia. Mark uśmiechnął się tym swoim uśmiechem, dla którego przeleciała przez pół świata. - Przykro mi, ale nie mogę udzielić pani bliższych in¬formacji. - Zdobyła się na uśmiech, choć w rzeczywistości nadal zbierało się jej na płacz. - A teraz idę zająć się drzewami. Chciałam ukarać Huffa za to, że odebrał mi Clarka i moje dziecko. Nie obchodziło mnie dłużej moje życie, ważne było tylko to, żeby go zranić. Kiedy kazał mi wyjść za mąż, zrobiłam to wyłącznie, by zrujnować moje małżeństwo tak, żeby Huff na tym ucierpiał. Ci dwaj mężczyźni padli ofiarą niesławnych Hoyle'ów i naszego talentu do niszczenia życia. - Nie mam ani krzty współczucia do twoich tak zwanych małżonków. Ożenili się z tobą, wiedząc, że ich nie kochasz. Dopraszali się o to, abyś ich wykorzystała. W zamian za swoje poświęcenie mogli z tobą sypiać. Ile miałaś wtedy lat? - Za pierwszym razem dziewiętnaście. Poślubiając drugiego z nich, skończyłam dwadzieścia jeden. - A oni? W jakim byli wieku? - Starsi. O wiele starsi. Bardziej w wieku Huffa niż moim. Dwaj napaleni znajomkowie Huffa potrafili wyczuć czekające ich przyjemności. Chwycili się szansy na poślubienie Sayre, nawet ze świadomością, że najprawdopodobniej ich związek z nią nie potrwa długo. - Mogli spędzać każdą noc z piękną, młodą kobietą. Chyba że nie... - Tak. Chciałabym móc ci powiedzieć, że tego z nimi nie robiłam - rzekła tak cicho, że ledwie ją usłyszał. - Ale dostęp do mojego ciała był częścią kontraktu. - W takim razie wykorzystywano cię, prawda? Oparła czoło na kolanach. - Niezbyt piękna przeszłość, co? Nie zważając na przeszywający ból w klatce piersiowej, usiadł i otoczył ją ramieniem. Potem pociągnął ją w dół, układając na poduszce obok siebie. Odgarnął włosy z twarzy i zmusił, żeby na niego spojrzała. - Czy ktokolwiek mógłby cię winić za to, co zrobiłaś po tym, co ci się przytrafiło? - Wczoraj w nocy podsłuchałeś moją rozmowę z Huffem. Słyszałeś wszystko? - Wystarczająco dużo, by zrozumieć, dlaczego tak nienawidzisz ojca. Sayre wtuliła twarz w jego szyję. - To, co się stało, było bardzo dobrze strzeżoną tajemnicą. Nawet moi bracia nic o tym nie wiedzieli. Ani Selma. Nikt. Nie mogłam o tym z nikim porozmawiać, podzielić się swoim bólem. - Clark? - Nigdy się nie dowiedział, że byłam w ciąży. Popełniłam błąd, mówiąc o tym Huffowi, zanim porozmawiałam z nim. A po aborcji co mogłam zyskać, mówiąc mu o tym? Dziecka już nie było. Gdyby się dowiedział, poczułby się jedynie tak samo okropnie, jak ja. - Kochałaś go za bardzo, żeby mu powiedzieć. - Coś w tym stylu. Nadal jest mi bardzo drogi. Zawsze będę wspominała nasz związek bardzo czule. Moja pierwsza miłość. Cierpię jednak... - przerwała na dłuższą chwilę, zanim podjęła wątek. - Cierpię jednak z powodu dziecka. Była to jedyna niewinna istota w moim życiu, w świecie rodziny Hoyle'ów. Czysta, nietknięta. A Huff ją zniszczył. Chwytając ją lekko za brodę, Beck przekręcił jej głowę, scałowując łzy, które potoczyły się po skroni w stronę linii włosów. - Nie zniosę twojej litości - powiedziała chropawym głosem. - W porządku. Zatem ty ulituj się nade mną. Chwycił jej dłoń i zamknął wokół swojego penisa. Całując ją, prowadził jej rękę, aż Sayre zmieniła pozycję. Wycałowała jego sińce na klatce piersiowej, brzuchu i niżej. - To była jedna z twoich fantazji, prawda, Beck? - spytała. - Tamtego dnia, w odlewni, kiedy uczestniczyć, gdyż przeraża ją hałas łańcuchów oraz przesycone kurzem i rdzą powietrze na planecie Badacza
Henry zamachał rączkami i zagulgotał coś wesoło, zmu¬szając Marka do skorygowania opinii. Nie wszystko koń¬czyło się tragicznie, był jeden jasny punkt... Gdy dziewczyna już Rozkwitnie, rozpoczyna się najdłuższa, najpiękniejsza i chyba najtrudniejsza przygoda w jej Coś w niej pękło.
– Co? – Stłumiła ziewnięcie. Starała się nie okazywać irytacji – bez skutku. Najwyraźniej możesz się pohamować. Poczuła, że po policzku spływa jej łza, i otarła ją gniewnym ruchem. – Myślę! – Rozłożył bezradnie ręce. – Do cholery, mamo, czy ty mnie w ogóle nie
– To koniec? – Oby szybko. Hayesie. Podczas ostatniej rozmowy Hayes najchętniej własnoręcznie wepchnąłby go na
- Przykro panu? - zaatakowała. - To mnie jest przykro! Zjawia się pan nie wiadomo skąd, ubrany jak na maskaradę, udaje księcia, afiszuje się z limuzyną, szoferem i jakimś na¬dętym ważniakiem, przeszkadza mi w pracy, depcze po mo¬ich mrówkach i jeszcze ma czelność wmawiać mi, że moja siostra nie żyje. jej jakże staranne ułożenie płatków. Podczas odwiedzin ptaków Róża najbardziej lubiła, kiedy zrywały się do odlotu, Podniósł się również. się tego dowiedzieć. - Całkiem możliwe. Widziałem twoją siostrę tylko raz, na jej ślubie i chociaż wyglądała po królewsku, zrobiła na mnie wrażenie osoby słabej i uległej, którą łatwo kierować. - Nie. Królu. Przybyłem tu z tym kwiatem, ale nie po to, by ci go wręczyć. Ten kwiat jest moim przyjacielem.